czwartek, 25 lutego 2010

„Zmęczona Śmierć” w animacji 3D, czyli dajcie spokój babci - „La dama y Muerte”


Zgodnie z obietnicą czas na kolejną porcję animowanych pretendentów do Oscara. Po Francuzach, pora na propozycję Hiszpańską. Początek jest wzruszający – na samotnej farmie, babcia słuchając gramofonu, tęsknie spogląda ku portretowi męża. Zasypia obejmując fotografię. Gdy przychodzi Śmierć, jest gotowa, podaje mrocznemu żniwiarzowi rękę, wiatrak na farmie zatrzymuje się, życie zamiera... i zaczyna się jazda!

Otóż nie jest tak łatwo rozstać się ze światem, szczególnie jeżeli przeszkadza w tym medyczny celebryta z gębą szczerzącą się z okładki "Time", o śnieżnobiałym uśmiechu i loczku spływającym malowniczo na czoło. Otoczony wianuszkiem stylizowanych na pin-up girls pielęgniarek, upaja się ów doktor-gwaiazda, ze oto kolejny pacjent uratowany. Emerytka ze słabym wzrokiem nie ma szans – z jednej strony medycy rodem z „Tańca z rozgwiazdami” z drugiej mocno zniecierpliwiony Śmierć (ma do zrobienia normę i przez zadufanego w sobie konowała, ciągle nie zgadza mu się plan).

Nieźle, na prawdę nieźle. Ilość zwrotów akcji jaka tu następuje, przejść od wzruszenie do śmiechu jest niesamowita. Podoba mi się, że pomimo naładowania środkowej części filmu slapstickiem i chwytami, od tricków z „Looney Tunes” do klasycznego absolutnie wózka (tym razem inwalidzkiego) powoli rozpoczynającego karkołomny zjazd ze schodów, film nie traci ciepła, nastroju który inicjuje pierwsza scena – nie zajmowałem żadnej strony oprócz strony babci. Rozczuliły mnie jej warkoczyki i dobrotliwy uśmiech.
Fritz Lang wiedział co robi, kiedy kręcił „Zmęczoną Śmierć” – faktycznie męcząca fucha.



A po wsztstkim pozostaje zaśpiewać

We’ll meet again,
don’t know where,
don’t know when...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz