wtorek, 23 lutego 2010

"Vincent" czyli Tim w pigułce


Dla fana twórczości Burtona oglądanie „Vincenta”, to jak otwarcie deklaracji programowej autora „Edwarda Nożycorękiego”. Bo właściwie motywy, tematy, sposób lekkiego i radosnego niemal opowiadania o grozie i niesamowitości zaprezentowane w „Vincencie” są tym, przez co Burtona czyta się dziś jako genialne i ujmujące zjawisko kultury. Punkty tej dekalaracji obejmują kolejne wyznaczniki stylu i kręgi zainteresowania reżysera, od gotycko-ekpresjonistycznych ciągot w nastroju opowieśći i modelowaniu jej przestrzeni, przez balansowanie i zmyślne przeskakiwanie od radosnego kina familijnego do makabreski i historii grozy (w przypadku "Vincenta" jednak z wyraźnym wyczuciem w stronę autoironii i żartu - narratorem jest sam Vincent Price :), aż po modelowy dla Burtona wizerunek bohatera - czy mały Vincent aby nie wygląda zupełnie jak Johnny Depp...!?

Historia jest prościutka – bohater, siedmiolatek z podkrążonymi oczyma zamiast hasać za piłką, uczyć sie abecadła i poznawać tajniki gry na flecie prostym lub cymbałkach, marzy by być jak kultowy aktor filmów grozy - Vincent Price. Gdy tylko zostawje sam, zmienia się w szalonego naukowca eksperymentującego na ciotce i psie w celu stworzenia zombie, cierpi na ołtarzu utraconej miłości (oczwyiście jak to u Edgara A. Poe, pochowanej za życia), i zapada sie w szaleństwo wyznaczone szaleństwem cieni i wizji psów-zombie osadzonych w powyginanym, niczym w „Gabinecie doktora Caligari”, świecie. Oczywiście roi sobie to tylko w głowie (Panie daj i mnie taką wyobraźnię...).

To jeden z pierwszych filmów Burtona, kolejna z moich ulubionych krótkometrażowych piguł – skondensowanych zabawek dla oka i ucha. Jest tu i Edgar Allan Poe i sam Vincent Price (który jeszcze wpadnie w gości do Burtona choćby przy okazji „Edwarda Nożycorękiego”, gra tam stwórcę Edwarda), Ambercrombie-pies zombie, cmentarzyko, strachy z szaf i aż dziw bierze, że nie ma Heleny Bonham Carter i Johnny’ego Deppa ;)

No cóż, oni musieli poczekać na swoją erę w twórczości autora „Sweeney Todda”. Niemniej Burton i jego wyobraźnia już w 1982 szalała już nieźle pod sufitem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz