środa, 9 czerwca 2010

Kampania wyborcza jak AC/DC


Uwielbiam kampanie wyborcze - parlamentarne i prezydenckie.
Z jednego powodu tylko - bo o szóstej rano nadają bloki wyborcze. Kiedy radio z nastawionym czasowłącznikiem odpala się o tej nieludzkiej porze i zaczyna mój dzień serwisem informacyjnym z podsumowaniem dnia poprzedniego, to średnio mam ochotę wznieść się, niczym Tarantinowski Bill, na wyżyny własnego masochizmu i podnieść się z łóżka. Czasem czekam na pierwszą piosenkę, czasem na drugą, trzecią, ósmą... o kurczę! Siódma piętnaście...

Z resztą, nic nie jest w stanie mnie pobudzić do działania, mimo powtarzanej każdego wieczora mantry - wstanę rano o szóstej i będę miał kupę czasu. Nic oprócz "Thundrestruck" grupy AC/DC (ten backslash nawet w części nie oddaje uroku "pieruna" Australijczyków). Tylko że wtedy, kiedy tłum szemrze sobie "Thunder!" ja do rytmu używam raczej nieparlamentarnego języka niczym Adaś z "Dnia Świra", podśpiewując sobie w duchu "aaaaaaaaa" i życząc długiej i bolesnej śmierci wynalazcy budzika.

Natomiast w czasie kampanii wyborczej jest zupełnie inaczej - po kolei kilku sympatycznych (mniej lub bardziej - rzecz gustu) gości najpierw mówi mi dzień dobry, potem proponuje rozmowę o Polsce (a o Polsce, to ja mogę gadać i gadać), potem jeszcze opowiada jak fajnie by mogło być w tym Priwislenskim Kraju.

Po takim preludium każdy dzień kampanii zaczyna się jak marzenie (później bywa różnie, ale początek jest w dechę) schodzę sobie radośnie do kuchni, odpalam tam radio, i tak parzę sielsko kubas czarnej kawy - sielana. Rozumiem, że kampania nie może trwać wiecznie, mniejsza z resztą o rezultat, ale może chociaż te bloki o szóstej rano zostaną, albo częściej AC/DC. Inaczej znów wracamy do:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz