czwartek, 22 kwietnia 2010

Reaktywacja!!!!

Jakoś nie mogłem się zebrać w czasie żałoby narodowej, żeby beztrosko sobie oglądać filmy, więc blog prawie umarł Może to przez ten pył z wulkanu...
Ale wracam – i na powrót przynoszę „Kręgosłup Diabła” – mimo tytułu wróżącego raczej coś w stylu „Piły 8” – film urzekający i straszący zarazem, i to wcale nie bezsensowną jatką.



Wizualnie wysmakowany i niejednoznaczny „Labirynt Fauna”, którym Gullermo del Toro zabłysnął i wprowadził swoje nazwisko do światowej czołówki, to nie pierwsza podróż tego reżysera w świat duchów i fantasmagorii. Pięć lat wcześniej, w 2001 ujrzał światło dzienne film „Kręgosłup Diabła”.



Historia osadzona w historycznym kontekście hiszpańskiej wojny domowej jest pod wieloma względami podobna do „Labiryntu...” – młody Carlos, wojenny sierota trafia do odosobnionej ochronki, dla chłopców takich jak on sam – synów poległych rewolucjonistów. W tym azylu wojnę widać tylko z daleka, a życie przebiega niczym w normalnym internacie. Jedynym bolesnym przypomnieniem czającej się tuż za bramami grozy, jest tkwiąca w ziemi na środku podwórza bomba – niewybuch. Szkoła ma jeszcze jeden problem – nocami jej wychowanków odwiedza „ten, który wzdycha”.



Siłą „El espinazo del Diablo” jest przede wszystkim klimat – wystylizowana i umiejętnie kształtowana za pomocą zdjęć atmosfera niepokoju. Skrzypiące drzwi, czy długie korytarze, odbicia i refleksy, to środki należące do standardowego instrumentarium opowieści grozy, jednak Del Toro używa ich ze znawstwem i precyzją, prowadząc bohaterów i widza w głąb historii.
Tym co urzekło mnie w filmie reżysera „Hellboya” jest stylistyka mrocznej baśni – duchy, monstrualna bobmba, postaci nauczycieli i dwulicowych szabrowników – wszystko tworzy opowieść, której nie powstydziliby się z pewnością bracia Grimm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz